Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

— Co pan mówisz! — przerwał zdumiony Porowski: nigdym o nim nie słyszał.
— Mało w istocie kto wie o nim i słyszy — mówił sędzia i ja co wiem: tom się wypadkiem dowiedział tylko. Siedzi Sebastyan ów, stary już człek, w Hrudziu, i życie osobliwe prowadzi, jakby o kilkaset lat w tył się cofnął. Żona się ubiera bogato ale po chłopsku, on nosi siermięgę, stół dostatni, ale prosty... Sam on pono przy pracy w polu stoi i z gromadą swoją za pan brat. We dworze wszystko gdyby w chacie, ławy drewniane, stoły z drzewa niemalowanego, piece gliniane... woda z wiadrem przy drzwiach, chleb razowy... Z ludźmi po ojcowsku, ale surowo się obchodzi, dzieci tak chowa, że je uczy sam, a razem w pole do robót pędzi i boso puszcza na pole... Dzika fantazya — mości panie — dodał sędzia, a szczęście to, że błota i lasy oddzielają Hrudzie od świata i może sam sobie pozwalać jako chce, boby gdzieindziéj tego nie dokazał. Z nikim prawie nie żyje, oprócz budników Mazurów, których ma po lasach, u tych bywa, zaprasza ich i mówią, że dobre zaprowadził u nich obyczaje. Jedném słowem — ćwieka ma w głowie.
— Wiedząż o nim tu w Samoborach? zapytał kapitan.
— Ja sądzę, chociaż przed Zdzisiem inaczéj to odmalowano i o ile możności zakryto, a oszczędzając hrabinę sądzę, że i jéj połowy nigdy tego co