Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/770

Ta strona została skorygowana.

ale to niepodobieństwo... niepodobieństwo — nie mówmy o tém...
— Spróbuj do nas przyjechać — oderwij się na czas jakiś...
— Ja! tam! u was! jabym się śmiał pokazać! histryon na téj ziemi, po któréj stopy matki mojj chodziły... na wstyd jéj... nie! nigdy!
Wstrząsnął się...
— Nie zrywajże z nami — niech wiemy o tobie przynajmniéj, któż wié — może się coś odmienić — coś stać... co wasz upór pokona...
Wśród téj rozmowy weszła Stasia, ubrana młodo, świeżo, może z myślą przypomnienia mu lat dawnych... Zobaczywszy ją we drzwiach, Zdzisław ku niéj pospieszył... zarumienił się... pochwycił jéj rękę...
— A! jak mi pani Wólkę i Samobory przypomniałaś! — zawołał. — Złote czasy niebieskich migdałów! Pani jeszcze jesteś tąż samą śliczną panną Stanisławą, a ja — widzi pani, co się stało ze mną.
W istocie po dniu wyglądał dziwnie zestarzały, pomarszczony przed czasem, schorowany i blady...
— Pan się zamęczasz dobrowolnie...
Podawano śniadanie... kapitan nalał wódki kieliszeczek.
— Pijesz? — zapytał.
— Pije — ale większym! — rozśmiał się cynicznie Zdzisław. — Nie ma nic dziwnego: my mu-