— Cóż to takiego?
— Jeśli pani z tym szczątkiem człowieka zechcesz jeszcze los podzielić... i przebyć dni ostatnie... Panno Stanisławo, jam panią kochał zawsze, nie chciałem czynić nieszczęśliwą... Dziś... jeśli nią będziesz, to nie długo, a mnie dni życia ozłocisz ostatnie. Kapitanie — proszę ciebie — przemów za mną... Pojadę razem z żoną, lub — zostanę tu pod opieką siostry miłosierdzia...
Stasia spuściła głowę... ale obie ręce wyciągnęła ku niemu...
— Serce dawno miałeś — weź rękę... i wesprzéj się na niéj — rzekła cicho.
Tak ze łzami w kilku słowach odbyły się zaręczyny dwojga ludzi, dawno sobie przeznaczonych, łączących się bez życia nadziei...
Nie miał jéj Zdzisław... Stasia może się nią łudziła tylko... zamienili pierścionki... kapitan pobłogosławił.
— Kanonik niech nam da ślub za indultem... a potém, droga Stasiu, weź mnie gdzie chcesz. Z tobą mi wszędzie będzie dobrze...
Żabicki, który przybył wieczorem, dowiedział się w progu od kapitana o odbytych zaręczynach i syknął.
— W samą porę! — zawołał — on się tém dobije tylko... a panna Stanisława przecierpi... Jako człowiek i jako lekarz nie mogę się z tego cieszyć, ani pochwalić!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/786
Ta strona została skorygowana.