mu ledwie nie przyklaśnięto... Wesoła Stasia nie chciała go puścić tak prędko, szczęśliwa była, że tego cudu dokazać się jéj udało... Gdy wreszcie zarumieniony i upojony usunął się młody profesor do okna, Stasia przyszła mu podziękować.
— Dziękuję panu — rzekła dygając, — chociaż doprawdy panbyś raczéj powinien mnie podziękować — boś wyszedł z tryumfem.
— Uprzedziłaś mnie pani z niewłaściwém podziękowaniem, odparł Żabicki, boć ja przecie poczuwałem się do obowiązku... Dałaś mi pani błyskawiczną chwilkę szału!...
Skłonił się.
— Dla czegożbyś pan, będąc młodym, nie miał do niéj prawa jak inni? spytała Stasia... Czy pan już chorujesz na czarną melancholję poety, czy na wyżycie przedwczesne... czy na mizantropję?
— Bynajmniéj — odparł Żabicki, ale nie umiem się bawić w towarzystwie, do którego się nie czuje stworzonym.
— A mnie, przyznam się panu, zupełnie jedno jakie towarzystwo mnie otacza, byle wesołe było i trochę przyzwoite. Równie się dobrze bawię na dożynkach... Dla czegożbym nie miała być wesołą w salonie? Pan jesteś nudziarz — dodała Stasia — patrz jaki pan Zdzisław szczęśliwy, jaki piękny... jak mu do twarzy przy téj tancerce, gdyby z pa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/80
Ta strona została skorygowana.