Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/86

Ta strona została skorygowana.

— Moja droga Paklesiu — mówiła tego samego rana — musiałam Porowskiego ze Stasia zaprosić, bo inaczéj nie wypadało, ale jak mi to ten trzpiot wleci... to znowu mego Zdzisia będzie bałamuciła! Nic łatwiejszego niż takiemu młodemu chłopczykowi głowę zakręcić — przyznam się, że dla samego Wólki sąsiedztwa radabym aby wyjechał. Może dziewczynina za mąż pójdzie... Trochę jest zalotna... bardzo na Zdzisia spogląda. I westchnęła hrabina, a panna Róża się śmiała.
— A! to trwoga próżna! Zdzisław się bawi może szczebiotaniem jéj, ale mu ona nie w głowie. Czyż hrabina dobrodziejka nie widzi, że on szalenie się kocha w tém dziecku Mangoldównie?... Ale to zwykła miłość idealna... któréj prędko zapomni...
— I téj się ja nie boję — to dziecko, mówiła hrabina — strzegą jéj tam... nieśmiała, nierozwinięta jeszcze... a Stasia...
— Ale gdzieżby to jéj i jemu mogło przyjść do głowy!...
— Moja droga, odparła hrabina — strzeżonego pan Bóg strzeże. Ładna bardzo, miła, urocza, śmiała niewypowiedzianie, trochę zalotna... ja się jéj niewymownie boję....
— Ale proszę pani! ruszając ramionami dokończyła powiernica — już przynajmniéj z tego sobie kuć troski nie trzeba.
Właśnie ta chwila rozmowy usprawiedliwiła nieco obawy hrabiny, i profesor zyskał nowe prawo do