Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

zgnić przecie nie mogły, ja je dobyłem i przywiozłem... Wskazał na torbę.
— Dobrze mi zaciążyły niosąc...
Gdy to mówił, przypomniałem sobie na wszelki wypadek, zachowane pieniądze. Lecz cóż z niemi dziś było robić...
Jakób spojrzał mi w oczy.
— To jakaś łaska Boża widoczna, że przypomniałem sobie ruble — począł śmiejąc się — bo i ja wiekuiściem o nich był zapomniał; aż powracając z Zaborola od was, gdym w karczmie stanął na nocleg i położył się odpocząć — we śnie mi, jakby wczoraj, przypomniało się kopanie, chowanie i te worki... Wprost pobiegłem do pasieki, modląc się tylko na tę intencyą, żeby tam kto ich nie natrafił i nie wykradł, bo właśnie za pasieką ogródek zakładali. Ale Bóg łaskaw... z papierów to tam ino gnój — a pieniądze się ostały...
Słuchałem ucieszony i niedowierzający, a naostatek niepewien co ja tu zrobię z tym groszem, nie mając go gdzie schować.
Stary zdawał się myśl moję odgadywać.
— Oddajcie na schowanie Petrowiczowi, to człowiek uczciwy — dodał — u niego będą bezpieczne.