— Korzystam też z tego, jak widzicie, panie mecenasie — rzekłem udając swobodę, któréj nie miałem — bo przychodzę do was z prośbą wielką.
— No, co? co? gadaj — odparł stary siadając.
— Spotkało mnie wcale niespodziane szczęście — począłem ciszéj — dłużnik, od któregom się wcale nie spodziewał odebrać należności, wypłacił mi ją, a ja nie mam w téj chwili ani co z nią zrobić, ani mogę trzymać przy sobie...
Petrowicz się zmarszczył.
— A cóż ja na to poradzić mogę? — odparł chmurny.
— Wprost przyjmijcie tę sumkę jako depozyt — rzekłem — nie mówiąc o niéj nikomu.
Stary poskrobał się po łysinie.
— Hm, ale bo to, widzicie — odezwał się — ja mam z okładem lat siedmdziesiąt... a po mnie, będzie rwetes, zamięszanie... ja pieniędzy cudzych trzymać nie lubię...
— Uczyńcie to dla mnie — przerwałem.
— A wiele tam tego jest? — zapytał.
— Mizernych tysiąc rubli — rzekłem.
Petrowicz się krzywił.
— Gdybym gdzie maluteńką znalazł dzierżawkę — dodałem — chętnie bym ich na nią użył...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.