Uderzyła mnie nie tylko zmiana myśli w Petrowiczu, ale i ton różny i głos inny i obejście się jego ze mną jakieś dziwne — zdradzające niepokój.
Był czulszym, poufalszym, a razem zdawał się przymus sobie zadawać jakiś. Strach mnie przejął na samo przypuszczenie, że mógł znowu powziąć podejrzenie, lub się w niém utwierdzić.
Gdyśmy z alkierza powrócili do pierwszéj izby, obejrzał się bacznie, wprowadzając mnie do niéj — chociaż nikogo naówczas tu nie było. Powtórzył jeszcze, że w miasteczku stale mi się osiedlać nie radzi.
Rozstaliśmy się; ze szczególną troskliwością odprowadziwszy mię aż do ganku — powtórzył jeszcze:
— Mała dzierżawka, gdzieś na uboczu... Słowo daję najlepsza... najbezpieczniejsza...”
„2 sierpnia.
Stanęło mi na myśli teraz postępowanie moje wczorajsze; nie mogę sobie przebaczyć popełnionych błędów i nieoględności mojéj. Całe obejście się ze mną Petrowicza dowodzi, że powziął jakieś podejrzenie...
Nie chciał mi tego dać poznać po sobie — ale...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.