Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

grzał nią i był podrażniony — to, czego by mi może nie powiedział inaczéj.
Zapomniał się trochę.
— Jak ja to mogę znieść — zawołał — żebyście wy tu taką biedę i niedostatek cierpieli, kiedy tam pan Bogusław coraz sobie więcéj pozwala i buszuje.
Mam ja dobre oczy, a dobrych przyjaciół starych, do których chodziłem, aby się dowiedzieć jak tam idzie.
Zamachnął ręką.
— Daj Boże aby ino gorzéj nie było — dodał — pani po kątach płacze, a on coraz mniéj domu pilnuje i szuka sobie innych rozrywek. Snadź czuje, że nasza pani do niego się nigdy nie może przywiązać. Zawsze życie lubił, za kołnierz nie wylewał, i kuchnia musiała być delikatna, i wino najprzedniejsze, i cygara... i różne wymysły, ale teraz o niczém nie myśli, nic nie robi, gospodarstwa nie pilnuje, w domu coraz mniéj siedzi, a z dobrymi towarzyszami poluje, pije i gra.
Nasza pani na to by się nie skarżyła pewnie, bo ja wiem, że ona najszczęśliwsza gdy w domu z dzieckiem zostanie a jego i czułości grubiańskich się pozbędzie — ale ona rozum ma i wie, że daléj, daléj pójdzie wszystko na te hulanki i na karty...