nie rzekłszy, zamknąłem oczy, cały zanurzyłem się w duszy własnéj.
Los znowu w poplątane pasmo życia mojego rzucił nowy pocisk, gmatwając je gorzéj jeszcze.
Petrowicz domyślał się, Bolek był pewnym, Jakób wiedział wszystko.
Położenie moje nie dla mnie jednego groźném się stawało, ale dla tych wszystkich, którzy znając mnie, współwinni byli tajemnicy, jaką się otaczałem.
Osłabiony byłem tak w pierwszych dniach długo ciągnąć się mającéj rekonwalescencyi, żem nawet z Bolkiem, z którym tyle było do mówienia, nie mógł się otwarciéj rozgadać. Lekarz zakazywał wszelki wysiłek i wzruszenie. Bolek musiał odjechać.
Obiecywał powrócić, gdy będę silniejszym. Zostawał przy mnie stary Jakób, przysłana przez Bolka kobieta nieznana, nawykła do pilnowania chorych, dziwnie milcząca, niema prawie, i Braunowski, który mnie nawiedzał często.
W mroku, który mię otaczał, gdy się z nim oczy oswoiły dostrzegłem wielkie zmiany około mnie: poprzywożone sprzęty, naczynia, opony, kobierce... rzeczy zbytkowne, które przykre wrażenie czyniły na mnie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.