Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

wni, a przy obiedzie nie mówili do siebie, i dziewczę płakało.
Od stołu wstawszy pan Bogusław poszedł do stajni, zaprzęgać kazał i wyjechał.
Kilka dni nie było go w domu, a żona dowiedziała się przypadkowo od ludzi, że siedział w swojéj wiosce, i tam się tak urządził ażeby przyjaciół mógł przyjmować. Po tygodniu przyjechał na chwilę rano, jawnie, dlatego tylko, aby należące do niego rzeczy, papiery i sprzęty pozabierać.
Żona dowiedziawszy się o jego przybyciu nie wyszła pierwsza do niego, z dumą jakąś czekała aby się ukazał. W godzinie obiadu zjawił się wistocie, w myśliwskiém ubraniu, zimno, zdaleka z żoną się przywitał, do stołu siadł, pił dużo, milczał uparcie; potem dziecku kazał wyjść do ogrodu i rozpoczął rozmawiać z żoną.
— Życie takie jest niemożliwém — odezwał się otwarcie — ja we troje z tym nieboszczykiem wytrwać tu nie potrafię. Ustępuję mu.
Przenoszę się do Borku.
Nie mówiąc słowa pani Józefa przyjęła to oświadczenie zimno, skłoniła głowę. Sądził, że wywoła tłumaczenie jakie, uniewinnienie się — milczała.