Wśród mroków nocy, człowiek ten podkradający się tak ostrożnie i nieśmiało, — wzrostu słusznego, zbudowany silnie — najpodobniejszym był do pospolitego złodzieja.
Oglądał się dokoła, szedł to krokiem przyśpieszonym, to wolnym — stawał, oglądał się, przysłuchiwał.
Zdala od wsi słychać było przerywane psów naszczekiwanie... Niektóre z nich wyły i milkły nagle, jakby się same zlękły swego głosu.
Przychodzeń zdawał się liczyć kroki, szukać czegoś, w końcu ręką natrafił na furtkę, która z téj strony prowadziła w pole.
Musiał wiedzieć o niéj i znać ją zdawna, bo ruchem śmiałym i pewnym ujął jéj klamkę, pocisnął — ale wnijście było z wnętrza zaryglowane.
Raz i drugi wstrząsnął nią mocno, a że się furtka opierała, rozgorączkowany i zniecierpliwiony, oburącz chwycił drzwiczki, które skrzypiąc i trzeszcząc — uległy.
Obejrzał się niespokojnie, czekając chwilę i nastawiając ucha, lecz hałasu tego nikt nie zdawał się słyszeć, wbiegł więc pospiesznie w ogród zarosły i ciemny, zamykając za sobą wyłamaną furtkę...
Tu takie mroki panowały, pod szerokiemi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.