Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdybym słyszał, nie uwierzyłbym — rzekł Bolek.
— Tak jest; baba uparta a ja też nie jestem stworzony pod pantofel — dodał pan Bogusław. — Jak się mamy jeść i kłócić codzień, wolałem zejść z oczów...
Po chwili, wszedłszy do pokoju, namiętnie począł żale przed gościem rozwodzić.
— Niech mnie kto chce sądzi — zawołał — życia takiego dłużéj znieść nie było podobna. Do stołu siadałem z nieboszczykiem Karolem, kładłem się z nim do łóżka, miałem go w ogrodzie, na każdéj ławce, w każdym krzaku, mówiła o nim dziecku po dniach całych... a ja musiałem tam grać rolę jakąś płaczka i żałobnika.
Sprzykrzyło mi się...
— Sam przecie mówiłeś mi niegdyś że na wszystkie warunki przystałeś, byle się z nią ożenić? — wtrącił Bolek.
Bogusław rzucił się w gniewie.
— Niema o czém mówić... — zakończył — zadługo byłem cierpliwy!
Przybyłemu gościowi więcéj szło o to, aby się naocznie przekonał jak tu rzeczy stały, niż o skłonienie Bogusława, aby się z żoną przejednał.
Uczynił mu uwag kilka chłodnych, na które