drzew gęsto skupionych konarami, że człowiek nieznający miejscowości, byłby się w nich łatwo obłąkał.
Przychodzeń stanął chwilę, twarz zwróciwszy w stronę dworu — ale nie żeby szukał i badał kierunek w którym się miał puścić; zdawał się słabnąć raczéj — bo oparł się o pień staréj lipy.
Nie trwało to jednak długo.
Podniósł głowę, oczy rozwarły się szeroko i jakby władzą przenikania ciemności obdarzone, poczęły rozglądać się na wszystkie strony.
I żywo rzucił się naprzód, zwyciężywszy chwilowe wahanie, rozsuwając przed sobą pozwieszane gałęzie, a za każdym ich szelestem, wstrzymując się onieśmielony — i po chwili znowu przyspieszając kroku.
Chciał co prędzéj wydobyć się z gęstwiny i zdradzić obawiał, nogi pod nim dygotały, ręce z siłą konwulsyjną kruszyły co napotkały na drodze.
Ścieżkami umiejętnie wybieranemi, które go w najkrótszym czasie mogły doprowadzić do dworu — szedł to zbyt żywo, to krokiem ociężałym i powolnym.
Uczucie jakieś pędziło go, prowadziło — nagliło, rozum i obawa wstrzymywały.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.