Odkrycie to uczyniło nadzwyczajne wrażenie; przynaglano Suraża aby wszystko odkrył co wiedział, lecz stary tyle tylko dał z siebie dobyć, iż ma poszlaki i musi je zaraz sprawdzić.
Dano mu odprawę, chciano nawet dodać kogoś w pomoc, lecz oparł się, wziął na siebie wszystko i téjże nocy z miasteczka wyjechał.
Wprost puścił się wiadomemi sobie drogami do wsi najbliższéj przy Pustelni, do któréj przybył nad ranem, i w karczmie się rozgościł. Bił jeszcze w palce do kogo naprzód się uda, czy do Bolka, czy do Karola. Wypadło w końcu iż bezpieczniéj było poczynać od Pustelni.
Pokrzepiwszy się paru kieliszkami wódki, pieszo, powoli, rozglądając się dokoła, Suraż mierzył do dworku. Ranek był piękny, a Karol stał właśnie w progu. Zbliżenie się nieznajomego, niepozornie wyglądającego na włóczęgę człeka, nie spłoszyło go. Suraż otworzył sobie wrota, zdjął czapkę, skłonił się, obejrzał i przystąpił bliżéj.
Nikogo nie było.
Karol przypatrywał się przychodzącemu ciekawie, wcale sobie nie mogąc go przypomnieć.
— A czego to acan żądasz? — zapytał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.