Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

trochę porywczo odparł Karol, zdradzając się niepokojem.
Gdy się to działo niepostrzeżony Jakób, uchyliwszy drzwi od czeladnéj izby, przyglądał się Surażowi i poznał w nim tego, który go o pasport pod kościołem zagadnął.
Jakóbowi krew się w żyłach zagotowała, domyślił się już, albo raczéj przeczuł, co się święciło.
Tymczasem napastliwy Suraż za uchodzącym do izby Karolem się wcisnął.
Niecierpliwiło go to, że nic od razu nie wskórał; zmienił ton wszedłszy na próg i widząc się sam na sam ze swą ofiarą.
— Co tu długo bałakać — rzekł zuchwale — ja pana poznałem. Mógłbym zaraz donieść kto pan jesteś. Jestem biednym człowiekiem, nie wydam was, stracę chleba kawałek, bo kto inny doniesie. Niech pan z panem Bolesławem pomówi: abyście mi czém gębę zatknęli — to będę milczał i precz ztąd pójdę. A nie — to co mam robić!!
Karol stał osłupiały.
Przyznać się i okupić temu człowiekowi nie chciał zanic w świecie; burzyło się w nim wszyst-