Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

wa wywoła na rozmowę, gdy spostrzegł go konno jadącego przez pole, które właśnie zasiewano.
Dał mu znak zdaleka. Nie poznając go Bolesław podjechał żywo i zadziwił się mocno widząc bladego jak trup, drżącego jeszcze ze wzruszenia przyjaciela.
Zsiedli z koni, Bolkowi łatwo się było domyśleć, że nadzwyczajnego coś sprowadziło Karola; strwożył się nieco. W kilku słowach opowiedział przybywający co się stało.
— Muszę uchodzić — dodał w końcu Karol — ale ty, ale z tobą co będzie? co poczniesz?
— Ja? bądź spokojny, dam sobie radę — rzekł Bolesław. Tymczasowo ukryję cię gdzieś bezpiecznie, a sam natychmiast jadę do miasta, uprzedzić zdradę i zapobiedz jéj. Nie wątpię, że mi się to uda.
Nie trzeba nigdy tracić krwi zimnéj. Są środki... Wypadek niebezprzykładny.
Najpilniejsza rzecz, żebym ciebie przechował nim się to wszystko załatwi. Potarł ręką po czole.
— Na wszystko damy rady.
Teraz dopiero Bolek poznał konia swojego leśnika i zapytał przyjaciela jak go dostał. Rozmawiali jeszcze stojąc w polu i energiczny gospo-