darz już ważył a obmyślał, gdzie ma najbezpieczniéj umieścić zbiega swego, gdy z lasu wybiegający pokazał się leśniczy, właściciel konia.
Karol go wskazał.
— Czekajmy — rzekł — niech swoję szkapę odbierze, potem rób ze mną co chcesz, ale w żadnym razie u ciebie nie zostanę, bo tu mnie najprędzéj szukać będą.
Obaj zdala spoglądali na śpieszącego ku nim leśnika i pierwszy Bolesław poznał z jego biegu i twarzy, że chyba niósł z sobą coś — jakąś wiadomość, bo pośpieszał zdyszany i rękami mimowolnie dawał znaki.
Przypadł do pana, zdejmując czapkę i począł szybko:
— Strzał posłyszałem w lesie — proszę jaśnie pana... Myślałem że kto nam zwierzynę bije, a tu dopiero zwierzyna!... kłopot będzie i bieda, toż to trup jeszcze ciepły leży w lesie... A tak go ktoś dobrze na cel wziął, że mu cały nabój w piersi wpakował.
— Trup! jaki! co? — krzyknął Bolek.
— Kto go wie — począł leśniczy — niemłody człowiek, włóczęga, czy ja wiem, budnik może... Ale co on tu robił w lesie?
Karol i Bolesław spojrzeli po sobie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.