Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

Przybyły przywitał się z nim jak z dobrym dawnym znajomym.
— No — rzekł śmiejąc się — nie spodziewaliście się pewnie mieć mnie tu gościem... Słowo daję, bardzo miłą macie daczę! No, a wiecie co mnie tu sprowadziło? słyszeliście...
— Domyślam się, odparł Karol — że pewnie to zabójstwo, popełnione w lesie, pana majora tu sprowadza.
— A juściż! — zawołał — ale ani ja, ani podobno nikt w téj sprawie nie dojdzie kłębka. Ta bestya Suraż miał tylu nieprzyjaciół, że nie wiadomo kogo posądzać, bo wszyscy się go radzi byli pozbyć.
Wiecie co wam powiem, że nawet na was chciał rzucić jakieś podejrzenie i czepiał się już.
— Do mnie? — odparł szybko Karol — ale pan major znasz moje papiery i legitymacyą? Patrzysz na mnie od czasu gdym tu przybył. Zachowuję się spokojnie. Cóż on na mnie mógł zmyśleć?
— Zachcieliście... — śmiejąc się, rzekł dobrodusznie — on próbował wszędzie nosa wścibić. No! i doigrał się naostatek.
Na prawdę — dodał — ja się domyślam kto mu sprawił to... Nieochybnie konnokrady, których