— Idź, idź — odpowiedział wzruszony — a pomódl się tam i za mnie.
I uściskał go milcząco...
Przez dni dziesięć potem starego Jakóba nie było, Karol o niego niespokojnym już być zaczynał, gdy dnia jednego zjawił się rano, i rozpoczął milczący dawną służbę. Smutny był, ale spokojny. O spowiedzi swéj i nabożeństwie nie rozpowiadał wcale, raz tylko nawiasowo wspomniał, że wprędce znowu do kościoła pójść będzie musiał.
Trzy dni w tygodniu suszył teraz, nic prawie nie jedząc, i wieczorami długo klęczał na modlitwie.
Rok właśnie upływał od pamiętnéj majowéj nocy... Wspomnienie jéj odżywił czas i Karol dręczył się potajemnie myślą, pokusą niewysłowioną, owładającą nim coraz silniéj, zobaczenia znowu tych miejsc, w których najdroższe mu istoty przebywały.
Nie zwierzył się z tém Bolkowi, który by był nieochybnie odwiódł go od tego kroku, mogącego rozdrażnić i boleść ukołysaną obudzić. Sam w sobie nie znalazł ani dość siły aby się ważyć na ten krok, ani by się go wyrzec; w téj walce z pragnieniem coraz gorętszém, wieczorem raz
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.