Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

ty, odkryty był a zasłona ramy tylko jego obejmowała.
Zwróconą ku sobie twarzą — kobietę Karol mógł widzieć przez szyby czyste, z jéj smutnym ale spokojnym wyrazem, półcieniem oblaną, bladą i piękną, boleścią zwyciężoną, rezygnacyą męczeńską.
Oblicze to ciągnęło go ku sobie tak, że wszelką pamięć i władzę nad sobą utracił. Jakób przelękły ujrzał jak podbiegł pod samą ścianę domu, pod okno prawie, tak że czołem niemal mógł go dotknąć.
Błyskawica piorunu, który w téj chwili w jedno ze starych drzew ogrodu uderzył, zdradziła Karola. Kobieta, która w jéj blasku ujrzała to widmo, — krzyknęła wielkim głosem, wyciągnęła ręce ku niemu, zachwiała się i padła...
Widać było nadbiegające na ratunek dziecię i kobiety służebne, gdy Jakób siłą i przemocą chwyciwszy pana, gwałtem go unosząc prawie, rzucił się z nim w gąszcze ogrodu.
Potrzeba była wistocie takiéj mocy, jaką miłość dać może tylko, aby oszalałego Karola zmusić do ustąpienia. Jakób gniewał się i rozkazywał.
— Chcesz pan chyba zabić tę kobietę... Nuż ona postrzegła... Boże jedyny!