jąc krzaków gałęzie, stawając i cofając... Poruszony krzew jeden spłoszył śpiewającego słowika który furknął z niego i siadł znowu na straży gniazda i rodziny.
W prawo mała ścieżka, wśród różnobarwnych rabatów kwiecistych prowadziła do okien samych pod ścianą dworu.
Na palcach począł nią podsuwać się ku oknom włóczęga.
Z za gęstego krzaku bzu, który właśnie rozkwitał i cały był okryty wonnemi gronami, mógł już stanąwszy sięgnąć wzrokiem w głąb sypialni, a nawet usłyszeć śród nocnéj ciszy wyraźnie się rozchodzącą małżonków rozmowę...
Spojrzał i jak skamieniały stanął z załamanemi rękami.
∗ ∗
∗ |
Mężczyzna siedzący w krześle, nie mogąc już wstrzymać się dłużéj ziewnął razy parę po cichu.
— Okrutniem się dziś zmęczył — rzekł stłumionym głosem. Oczy mi się już kleją, choć wiem że położywszy się nie zasnę. W krześle drzemię a w łóżku przewracam się — i niewiedzieć jakie głupie myśli mi przychodzą.