Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.


Choroba na długo zatrzymała Karola przykutym do łoża. Wątpiono nawet o życiu, ale długiemi cierpieniami do walki nawykły organizm raz jeszcze niebezpieczeństwo zwyciężył.
Zwolna ku jesieni już Karol począł się podnosić, przechadzać i sił nabierać potroszę... Otoczony najtroskliwszą opieką, odżył raz jeszcze. Czekały go nowe próby i cierpienia.
W czasie słabości zapytywał Bolka niespokojnie o żonę i Bogusława. Odpowiadano mu, iż żadna zmiana w stosunkach ich nie zaszła. Prawdy wyznać przed nim ani było można, ani się ważono — dobiła by go przedwcześnie.
Po widzeniu dziwném, cudowném, w burzliwéj nocy majowéj, pani Józefa, która utrzymywała, że w oknie ukazało się jéj widmo nieboszczyka, przebyła też chorobę i tylko widok dziecięcia, miłość dla niego, utrzymały ją przy życiu.
Stała się nadzwyzcaj pobożną i za duszę zmarłego nieustanne odprawiać kazała nabożeństwa, a sama z córką modliła się po dniach całych.
Napróżno starano się jéj tłumaczyć, że widzenie było mrzonką wyobraźni, potrząsała głową i powtarzała:
— Widziałam go! widziałam. Wyciągał ręce ku mnie! Wzywa mnie do siebie...