Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

Żona nie zdawała się go słuchać, patrzała na dziecko zatopiona w niém cała.
— Żebyś mi pozwoliła jeszcze wypić szklaneczkę groku do poduszki — ciągnął daléj powoli żebrząco mężczyzna — zasnąłbym zaraz, ale ty zapachu rumu nie możesz znieść.
I tego wniosku nie zdała się słyszeć, albo chcieć zrozumieć kobieta. Lekkie zaledwie poruszenie ramion świadczyło, że się czegoś dorozumiewała.
— Jakże? — zapytał ziewający — ten grok? mogę się go spodziewać, duszko moja?
Popatrzył na swą zadumaną towarzyszkę długo, ręką w któréj trzymał zagasłe cygaro rozpaczliwie zamachnął i mruczał daléj półgłosem:
— Wiem, wiem, że ty groku nie lubisz, znajdując go zamało dystyngowanym, a i tego co grok lubi — coraz mniéj?
Rozśmiał się ze zwrotu tego frazesu, który mu się musiał wydać dowcipnym.
— Darmo to, darmo, chociażeśmy się pobrali, ja nigdy podobno nie będę u ciebie w tych łaskach co nieboszczyk!
I od niechcenia rękę wyciągnął ku przysłoniętemu krepą portretowi.
Na wspomnienie nieboszczyka, kobieta drgnęła i z oczu jéj łzy, które się dotąd pod powiekami zbierały, pociekły po twarzy.