Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kogo? mówże raz? nie rozumiem.
— Myślisz, że ja sam rozumiem to... Słowo daję — szepnął cicho, oglądając się Bogusław — powiadam ci, żem widział... nieboszczyka męża pierwszego mojéj żony...
Piotr począł się śmiać, ale wejrzenie Bogusława śmiech ten w ustach mu ścięło.
— Mówiłem — dorzucił prędko — że ty mnie będziesz miał za waryata, ale jak Boga kocham, jam jego, albo widmo jego widział. Znam lepiéj niż kto tę twarz, bom się na nią dzień w dzień patrzał na portrecie, którego nieboszczka nie pozwalała wynieść z pokoju.
— Co ci się śni! — surowo odparł Piotr.
— Nie śni mi się — gniewnie zawołał Bogusław. Stał z Bolkiem, który go trzymał pod rękę, bo się zachodził z płaczu i padał na ziemię.
Twarz zakrywana odsłoniła się, padło na nią światło... powiadam ci poznałem go. To on był.
— Nieboszczyk? — podchwycił Piotr.
Bogusław ręką otarł pot z czoła i westchnął.
— Niepojęta rzecz!! widmo — ja nie wiem... Oszaleć można...
— Poprostu ci się przywidziało! — zawołał przyjaciel. Zobaczysz, spytamy z kim był Bolek, to się wyjaśni... Porzuć-że te myśli jakieś nie-