Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

Podano wieczerzę i wszyscy przeszli do niéj. Gospodyni była zakłopotaną, bo chciała tak posadzić Klarcię, aby się nie bardzo przypatrywać mogła ojcu... Wzięła ją więc z sobą na koniec stołu. Karol siedział z drugiéj strony.
Uderzyło to Bolka, który nie wiedział jeszcze o tém co Klarcia zwierzyła żonie jego, że dziecko zapominając o jedzeniu, zapatrywało się na Karola. On też oczów nie mógł odwrócić od niéj — a pod powiekami wstrzymywane łzy się zbierały.
Rozmowa była najdziwniejszą w świecie, urywaną — i najrozumniéj może ze wszystkich odzywała się Klarcia, któréj głosu słuchając Karol cały był pod jego urokiem.
Po wieczerzy natychmiast Bolesław wziął pod rękę przyjaciela i zmusił go wyjść z sobą na cy.garo, dając — dobranoc.
Na pierwszy raz dość było tego co doznali wszyscy. Karol ledwie doszedłszy do pokoju gospodarza, rzucił się na kanapkę, twarz kryjąc w dłoniach i płakał. Bolek nie mówił nic. Nastąpiły podziękowania serdeczne i ojcowskiego serca wynurzenia nad ślicznością dziecięcia, nad głosem jéj, nad tém wszystkiém co go w niéj zachwycało.