Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

wywiózł z ostatniéj bytności swéj u Bolka i nosił się z nią dosyć długo.
Jedną z rozrywek wdowieństwa, ciężącego już p. Bogusławowi, było polowanie. On, Piotr Zbąski i kilku dobrych towarzyszy wymyślali sobie łowy najrozmaitsze, nawet w porach gdy myśliwstwo jest zabronione. Polowano naówczas na zwierzęta drapieżne, a pod pozorem ich strzelano i do kozłów, gdy się nawinęły, i do biednych zająców.
Lasy wszystkich majętności w okolicy stykały się z sobą, a granic niebardzo pilnowano. Zapędzali się myśliwi i w cudze ostępy, nie mając za złe sąsiadom odwetu.
Zdarzyło się też raz w lecie panu Bogusławowi tak się obłąkać, że znalazł się niespodzianie niedaleko Pustelni. Widać ją było na kraju lasu. Myśl mu przyszła, pod pozorem szukania swych rozpierzchłych towarzyszy, zajść do dworku.
Ciekawość go tam od dawna popychała; bez namysłu, strzelbę na ramię wziąwszy, wprost podążył do Pustelni.
Nieszczęśliwym trafem Karol, który zwykle o téj porze bywał u Bolka, dnia tego musiał pozostać u siebie, bo się jakichś gości spodziewano. Siedział z książką w ręku na ganku i zatopiony