Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

był w czytaniu tak, że nie dostrzegł, ani posłyszał nadchodzącego, który się nagle zjawił i rubasznie odezwał się mu nad uchem:
— Pochwalony Jezus Chrystus!
Zerwał się przestraszony Karol, podniósł głowę, Bogusław spojrzał i — stanął osłupiały.
Pomimo lat upłynionych i zmiany, jaką one sprowadziły na twarzy zestarzałego Karola, mimo zarostu — poznał go od razu.
Karol wyczytał to w jego bladości, przerażeniu i drżących wargach.
Nie było innego sposobu jak upartém kłamstwem starać się zachwiać Bogusława.
Trochę niepewnym głosem odpowiedziawszy na pozdrowienie, Karol skłonił się zimno i zapytał z kim ma honor.
Bogusław, posłyszawszy dźwięk mowy, tém mocniéj utwierdził się w przekonaniu, że ma przed sobą tego, który uchodził za nieboszczyka, a on żonę jego poślubił.
Nie mógł przemówić, pot mu się lał z czoła.
— Kto pan jesteś? zawołał wreszcie. Oczy mnie nie mylą — poznaję — tak...
Karol spojrzał ostro na niego i odparł zimno:
— Mylisz się pan, nie mam przyjemności go