Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

znać. Być może, iż go uwodzi jakieś podobieństwo, o krórém mi już tu wspominano.
— Podobieństwo! podobieństwo! — począł Bogusław cały drżący jeszcze, ale to nie żadne jakieś podobieństwo — to... coś takiego...
Spojrzeli sobie w oczy ostro, Karol się zmarszczył.
— Mogę panu czém służyć? spytał.
— Szklanką wody — odezwał się padając na ławę Bogusław i mierząc go ciągle oczyma.
Karol zawołać chciał starego Jakóba, lecz wnet mu na myśl przyszło, że przytomność jego tutaj podejrzenie uczyniłaby niemal pewnością. Ruszył się więc sam, aby zapobiedz ukazaniu się sługi, gdy ten, nie wiedząc kto przybył, a słysząc głosy jakieś, nagle się ukazał w ganku.
Chciał się już cofnąć, zobaczywszy niespodzianego gościa tego, ale było zapóźno. Bogusław widział go i poznał. Obecność starego była tak wielkiego znaczenia, że nią jak piorunem rażony Karol skamieniał.
Nastąpiło milczenie grobowe.
Słychać tylko było przyśpieszony oddech Bogusława, który czuł jak się pod nim rozstępowała ziemia i rzeczywistość zmieniała w jakiś sen okropny, w zmorę straszną.