w sercu — nie!... Kochać umiem — ale na tém koniec, a dla ciebie tego nie dosyć... Musisz więc go opłakiwać, choć dla mnie każda twoja łza wymówką...
— Lecz — odezwała się kobieta prędko oczy ocierając, jakby się winną uczuła — czyż widujesz mnie kiedy płaczącą? Dziś, gdyś mi sam przypomniał tego biednego męczennika, nad którego losem obcy by nawet użalić się musiał, cóż dziwnego żem łez kilka wylała?
Mąż zlekka poruszył ramionami.
— Tak! męczennika! — zamruczał — ale sam on się dobrowolnie skazał na to męczeństwo...
W téj chwili Klarcia, która się była na kanapie zdrzemnęła, poruszyła się, otworzyła oczy i uśmiechnęła tym uroczym śmieszkiem dziecka, które w życiu tyle wesela kosztowało.
Śmiałym ruchem ręki, zdradzającym pieszczoszkę, odgarnęła z czoła włoski, tupnęła nóżkami — stanęła na nich i obie rączki wyciągnąwszy przybiegła klęknąć przed matką, która się ku niéj z czułością pochyliła i objęła.
— Mamuńciu! — zaszczebiotała oglądając się po pokoju — wszak to już musi być późno? mnie już czas spać iść, a ja jeszcze nie zmówiłam pacierza?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.