Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

niósł Jakób, mimo największéj oszczędności, pozostawało niewiele. Z tą resztką grosza myślał się udać do Warszawy, i tam, pewnym już będąc, że go nikt nie pozna, starać się bodaj o najlichszą posadę, do któréj służbowe papiery Ciesielskiego dawały mu pewne prawo.
Zatopionego w tych myślach i bolejącego nad tém, że mu przyjdzie spokojną Pustelnię opuścić, zastał przychodzący ze światłem Jakób, który wsunął się nieśmiało, jak winowajca. Spojrzał na pana, szukając wyrazu gniewnego na jego twarzy. Karol położył mu rękę na ramieniu i rzekł łagodnie:
— Napróżno, mój stary, człowiek walczy z przeznaczeniem. Sądziłem, że mi tu wolno będzie zostać i patrzeć na dziecię — niestety — trzeba się wygnać znowu i iść gdzieś bezpiecznego szukać kąta.
— Ależ ten Bogusław! on pana nie zdradzi! krzyknął Jakób obruszony.
— Dobrowolnie z pewnością — nie, odparł Karol, ale za jego nieostrożność i lekkomyślność ręczyć niepodobna. Ani Bolkowi, ani dziecku nie chcę być powodem troski i zmartwień. Precz ztąd muszę... tak! muszę.
Jakób nic nie odpowiedział, postał chwilę