Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

I jak gdyby do pacierza tego przeszkadzał siedzący obok ojczym, bojaźliwie spojrzała ku niemu...
Pan Bogusław patrzał także na dziecko, z wyrazem poczciwego, prostodusznego przywiązania... Uśmiechnął się do niéj, pocałował ją w czoło i ruszając z krzesła, dodał:
— Pójdę na ganek kiedy wam przeszkadzam. Mówcie sobie pacierze wasze, przejdę się tymczasem z cygarem na świeżém powietrzu, żeby tu Józi nie robić dymu. Ale — słówko tylko — szepnął zbliżając się do żony...
Klarcia zerknęła na niego żywo, odgadła, że przy zwierzeniu się poufném może być niepotrzebną i zbiegła ku swojemu łóżeczku, włosy potargane znowu porządkując obiema rączkami i zakładając je za uszka różowe...
Pan Bogusław stał małą chwilę, namyślając się co ma powiedzieć — bo nie bardzo był pewnym czy się tak wysłowi jak sobie życzył... Nie miał wcale talentu przystrajania myśli swoich i czuł to dobrze.
— Józiu moja — począł, wahając się — słowo honoru, słowo uczciwego człowieka... ty sama wiesz ja się z tobą nie ożeniłem dla majątku. Bóg widzi, miałem go dosyć i dużo dla siebie nie potrzebuję...