pamiętnéj w życiu Karola... Patrzył on teraz na ślicznie rozkwitłe dziecię swe, które wyrosło na uroczą dziewczynkę.
Znało ono w nim zawsze tylko przyjaciela, opiekuna ukochanego, tego który czuwał nad nią i tchnął w nią własnego ducha, starając się stworzyć ideał niewiasty, ze smutnéj sieroty. Miłość dokazuje cudów, a tu nie potrzeba było nawet nadzwyczajnego wysiłku, aby na roli przygotowanéj przez matkę, wypielęgnować co ona zostawiła w zarodku. Karol czuwał, aby żaden wpływ szkodliwy, żaden powiew za chłodny lub wyziew za gorący nie zwarzył téj roślinki wątłéj, dopóki by sił nie nabrała.
Dziwną sprawą ducha, w miarę jak córka rozwijała się, krzepiła, mężniała, dojrzewała — ojciec zaczął tracić siły i wycieńczony w oczach niknąć się zdawał.
Wychowanie dziecka tylko trzymało go przy życiu, które dla niego nie miało uroku. Znękany, tęsknił za spokojem. Smutek, który go nie opuszczał nigdy, był tak łagodnym i zdawał się wplecionym w jego naturę, nieodłącznym od temperamentu, iż nie raził nikogo. Uśmiech na ustach był czémś tak nadzwyczajném, iż Klarcia się go prawie lękała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.