Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo mi tu dobrze z Klarcią, nie mogę nic więcéj pragnąć nad to co mi łaskawy los dał w nagrodę za długie cierpienie — ale, mój Bolku, uwierzysz ty temu, że często wspominam z tęsknotą te chwile, które w niepokoju i niepewności spędziłem w Pustelni. Tak, coś nieprzezwyciężonego ciągnie mnie tam, do tych miejsc w których upłynęła młodość moja. Jest to jakby nietylko potrzeba duszna, ale magnetyczna siła, śnię o tamtym kraju, serce się do niego wyrywa na mogiły. Miłość dla dziecka mnie tu trzyma, a tęsknota silna jak śmierć, nienasycona jak konieczność, pcha mnie tam... na groby... Któż wie? może do grobu. Z każdym dniem silniéj to czuję!
Jeżeli Klarcia zamąż wyjdzie, nie jestem pewien czy wytrzymam.
— Mój Karolu — przerwał Bolek — jest w tém trochę przesady może chorobliwéj, chociaż wyrozumiały jestem dla téj tęsknoty twojéj i pojmuję ją. Tu w Galicyi jesteś przecie w swoim kraju, nie wśród obcych, czujesz się pomiędzy braćmi.
Karol się uśmiechnął smutnie.
— Muszę ci przypomnieć — rzekł — że niemcy, którzy w definicyach celują, ojczyznę dzielą na dwojaką — szerszą i ciaśniejszą. Otóż ja tęsknię za tą drugą, za moją wsią, cmentarzem, drzewami i powietrzem w którém się one kołyszą.