Karol nic mu nie odpowiedział, dał się prowadzić bezwładny i milczący. Pusty dwór był pod dozorem starego, który miał od niego klucze.
Posadził na ławce w ganku swojego pana, a sam pośpieszył, dawno nieotwierany dwór — odmykać.
Wszystko już spało od dawna w gospodarskich budowlach, mogli więc swobodnie, niewidziani przez nikogo, dostać się do wnętrza.
Karol szedł ze strasznie rozwartemi oczyma, tocząc niemi dokoła.
Wszystko tu było tak jeszcze nieporuszone, jak śmierć biednéj kobiety zostawiła. W sypialni wisiał portret na pół krepą osłoniony, stało łóżko na którém skonała, kolebka Klarci, jéj zachowane dziecinne zabawki. Na stoliczku pyłem okryta porzucona robótka i książka do nabożeństwa.
Życie nagle urwane, niedokończone, zmartwiałe, swojém trwaniem urągające się krótkowieczności człowieka, z ironią jakąś złośliwą przeciągało byt bezduszny...
Karol kląkł się modlić i zakrył oczy... Jakób też, za nim stojący, złożył ręce, szeptał pacierz i płakał.
Karol dotąd nie przemówił słowa do niego.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.