Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja, rzekł cicho, nie umiem nawet ci nic wyperswadować, głupi jestem, niezręczny, ale znasz serce moje...
Powiedz, czego chcesz? proszę, zrobię co każesz.
Troskliwość z jaką się krzątał około płaczącéj, okazane jéj współczucie, wyraz dobroci, który brzmiał w głosie poruszonym — wszystko to razem i ból który ją przejmował skłoniły biedną kobietę do okazania mężowi wdzięczności — a téj najmniejsza oznaka była dla niego szczęściem niewypowiedzianém.
Zwolna pochyliła zbolałą głowę i milcząca oparła ją na jego ramieniu.
Bogusław pochwyciwszy jéj rękę z zapałem, okrywał ją najgorętszemi pocałunkami.
Cisza nocy uroczysta, bo nawet słowik w bzach przerwał swoję cantilenę na chwilę — scenie téj życia domowego dodawała uroku.
Obraz był piękny.
Mała Klarcia, która trzymając w ręku kołderkę, spojrzała na matkę i ojczyma — stanęła nieruchoma, niespokojnie, zazdrośnie przypatrując się téj parze ludzi co się wydawali szczęśliwymi, jeżeli nimi nie byli...
Wtem milczenie to przerwał jakby jęk jakiś