głuchy, stłumiony, który zdawał się wychodzić z głębin gąszczy ogrodu.
Kobieta drgnęła i krzyknęła przestraszona, Bogusław rzucił się z miejsca w którém stał, ku oknu.
Śpiący u drzwi wyżeł, zbudzony, porwał się jednym skokiem, podbiegł także do okna, spiął się na nie — zaczął warczeć i szczekać.
Szerść się na nim najeżyła, nastawił uszy, nozdrzami wciągnął chciwie powietrze i gdy się zdawało, że miał się rzucić za okno, oniemiały drżał cały.
Dziwnego coś się ze psem stało... Trząsł się coraz bardziéj i skomlał, napróżno staremi bezsilnemi łapami usiłując wydobyć się na ogród. Stracił siły... i wyskoczyć już nie mógł.
Pani domu, niespokojna, odwoływać go ku sobie zaczęła. Zwrócił ku niéj oczy jakby błagające i niemi wskazywał — za okno.
— Trzeba go wypuścić, ten pies coś czuje — odezwał się Bogusław. — Wezmę go z sobą, a wy tymczasem z Klarcią mówcie pacierze; powrócę wkrótce.
Świsnął na Tyrasa, który żwawszym niż zwykle krokiem, wysunął się za gospodarzem. Zapaliwszy naprędce cygaro u lampy, Bogusław wyszedł i drzwi zamknął za sobą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.