— No to zmówmy jeszcze jeden Anioł Pański, mamunciu droga! zawołało dziecię i ledwie tych słów dokończywszy, z żywością dziecięcia Klarcia podbiegła ku środkowi pokoju, uklękła, złożyła ręce, główkę podniosła ku obrazowi, głośno zaczynając znowu odmawiać Anioł Pański.
Matka też wstała z krzesła, stanęła nad nią i modlitwę za dziecięciem odmawiała cicho.
Jeszcze nie była skończoną gdy ten sam jęk stłumiony, który się już raz był dał słyszeć z ogrodu, powtórzył się ze słabym i nagle urwanym okrzykiem. Gałęzie zaszeleściały.
Dziecię przestraszone rzuciło się w objęcia matki; pani Bogusławowa zbladła, nastawiła ucha, ale słowik znowu swą piosnkę nucił w zaroślach, i nic już, oprócz szmeru kropli z liści spadających, słychać nie było.
Wtem drzwi się otworzyły i Bogusław z twarzą wypogodzoną wszedł do pokoju.
— No, spać! spać! zawołał. Klarcia dotąd nie w łóżku jeszcze... Co to znaczy? Spać! wszak to już północ być musi.
— A gdzież Tyras? zapytała pani domu, widząc że stary pies, który zwykł był do sypialni powracać i kłaść się u drzwi na dywaniku nie wrócił.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.