kę, nie posądzając ażeby zapłaty za swe dobre serce mógł wymagać.
Tymczasem interesa majątkowe poplątały się bardzo, potrzeba było wieś ocalić dla dziecka. Wszystko to i nadzór nad gospodarstwem spadł na usłużnego sąsiada.
Jakób złamany, zestarzały, został tylko stróżem domu. Wielu rzeczy nie rozumiał, bo go boleść ogłuszyła, wielu podołać nie mógł.
Jak potem przyszło do tego, że częstym tu bywając gościem, potrafił sobie rękę wdowy wymodlić — wytłumaczyć nie umiemy; Jakób też tego nie rozumiał.
Zdaje mi się iż może ani sama pani Karolowa, ani Bogusław, ani ci co byli świadkami téj metamorfozy, jasno sobie z niéj sprawy nie zdawali.
Wiele różnych, maleńkich wpływów składało się na ten niespodziany wypadek, którego wdowa nigdy wprzód przypuszczać nawet nie chciała Bogusław go się nie śmiał spodziewać, a Jakób z razu mu nie chciał wierzyć.
Obawa o los dziecka, sieroty, któremu Bogusław obiecywał być najczulszym ojcem, wdzięczność za usługi, łagodny charakter człowieka, gorące jego przywiązanie — zachwiały postanowieniem wdowy niewychodzenia zamąż.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.