zaciętych, z małych oczu bystro i niespokojnie spoglądających.
Bliżéj znajomi wcale się go nie obawiali, tak łatwo było tego olbrzyma, biorąc za serce dobrém słowem, rozbroić. Dzieci wiejskie szczególniéj obchodziły się z nim tak natrętnie, tak napastliwie, iż się im często nie wiedział jak bronić.
Od czasu nowego zamężcia swéj dawnéj ukochanéj pani, któréj przebaczyć nie mógł téj niewierności, jak ją nazywał, Jakób od czynnéj dworskiéj służby zupełnie się uwolnił.
Nie mógł patrzeć na to pożycie, które mu pierwsze małżeństwo i jego Karolka przypominało. Nie chodził nawet do dworu i naówczas tylko gdy był pewnym, że państwa nie znajdzie, wkradał się do sypialni, aby na portret nieboszczyka popatrzeć.
Mówił do niego, płakał i powracał do swéj chaty z rodzajem gorączki. Zamykał się na rygiel; słyszano go mówiącego do siebie.
Na mieszkanie wyprosił był w ogrodzie pustą chatę po ogrodniku, o jednéj dużéj izbie i sieni. Tu żył sam, sypiając na nędznym barłogu, posługując sobie, bo nie ścierpiał nawet aby mu kto drew przyniósł i narąbał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.