Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy dach na chałupie zaciekać zaczął — sam też go połatał.
Z ludźmi przestawać nie lubił, a że i długiego próżnowania nie znosił — krzątał się po ogrodzie. Tu czasem z panią, częściéj z Klarcią bardzo do niego przywiązaną się spotykał. Miała ona zawsze tysiące interesów do niego, a on przy niéj trochę wesołości odzyskiwał.
Znanym był obyczaj starego Jakóba, że po nocy, długo nie mogąc usnąć, około dworu i po ogrodzie włóczył się do późna... Obawiali się go parobcy czyniący zakazane wycieczki i chłopcy wykradający owoce, bo często ich łapał niespodzianie.
Wiedział o każdym niemal ruchu sług i czeladzi.
Dnia tego, chociaż noc była słotna i ciemna, Jakób nie spał. Wyszedłszy przede drzwi swojéj chaty stał, przysłuchując się może słowikowi, może monotonnemu jak ruch zegaru spadaniu kropli z obmokłego dachu.
Słuch miał starego myśliwego.
Gdy włóczęga pocisnąwszy furtkę wyłamał ją, choć się to działo dość daleko i trwało bardzo krótko — trzask nie uszedł jego ucha.
Sądził z początku, że mu się to przywidziało,