Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

Położył się prawie na ziemi.
Wzrok w ciemnościach miał bardzo bystry, rozszerzały mu się źrenice... Długo oglądając się na wszystkie strony, gdy znowu posłyszał szelest gałęzi — skierował oczy na nie i zdało mu się, że niedaleko od siebie dostrzegł coś, jak cień zwierzęcia czy człowieka naprzód się zwolna posuwającego.
Wstrzymując oddech, przylgnął do pnia lipowego.
Coraz pewniejszym był, że do ogrodu obcy zakradł się człowiek.
Szelest gałęzi, w pewnych przestankach powtarzający się, zdradzał ostrożne posuwanie się naprzód. Droga tego złodzieja, czy zbója, szła tuż około lipy, przy któréj stał Jakób — daléj gąszcze były nie do przebycia.
W kilka minut potem, o trzy kroki od Jakóba, ostrożnie, bojaźliwie, kradzionym chodem przemknął się włóczęga.
Stary byłby go nieochybnie zaraz za kark pochwycił i ogromną siłą łatwo obalił na ziemię, ale mu na myśl przyszło, że krzyk i hałas może państwo nastraszyć, biednéj Klarci, która już spać musiała, sen przerwać.
Tak był pewnym, że podkradający się zło-