Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

czyńca mu ujść nie może, iż dawszy się pominąć, dopiero gdy był od niego kroków kilkanaście na palcach pobiegł ku swojéj chacie.
Za nią tuż, przy oranżeryi sypiało dwóch parobków ogrodowych, silnych i zręcznych, Jakób wprost przypadł aby ich zbudzić, co tem łatwiejszém było, że tylko co się pokładli i ledwie drzemać zaczynali.
— Złodziéj jest jakiś w ogrodzie i pod dwór się podkrada! — zawołał głosem stłumionym. — Żwawo! na nogi! postronków. Niech jeden worek weźmie... Trzeba go tak pochwycić, żeby ani pisnął i państwa mi nie postraszył.
Iwanek mu natychmiast wór na łeb narzuci i gębę zatknie, Martyn ręce w tył skrępuje, a ja zresztą rady mu dam. Patrzeć tylko gęby, żeby mi nie krzyczał!
Dla parobków taka nocna wycieczka niezmiernie była powabną — ochoczo zerwali się z pościeli!
Ażeby złodzieja nie spłoszyć, Jakób kazał im buty pościągać, zalecił jak największą ostrożność. Sam on dowodził tą wyprawą, którą noc ciemna, doskonała znajomość każdéj ścieżynki i krzaczka ułatwiała parobkom.
Zagrzewała ich, właściwa wiekowi młodemu,