Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

parobcy na ręce go wzięli, mało co wyrywającego się i broniącego — tak musiał być strwożony — niosąc co prędzéj ku ogrodowéj chacie.
Wszystko to dokonało się tak zręcznie, nadewszystko tak cicho, tak szybko, iż Jakób mógł być pewnym, że we dworze nic nie słyszano, a Klarcia się nie przebudziła.
Pies tylko stary nadbiegł, warcząc i wąchając niespokojnie, i Jakób wstrzymać go nie mógł, a lękał się ażeby ich szczekaniem nie zdradził. Lecz Tyras spiął się na nogi niesionemu włóczędze, począł wąchać niecierpliwie, rzucać się ku niemu i zamiast ujadać (co niezmiernie Jakóba zdziwiło) skomlił prawie wesoło...
Dziwném było i to, że złodziéj porwany, raz czy dwa się targnąwszy aby oswobodzić — potem jakby odrętwiał. Niesiono go jak martwą kłodę, nie dawał znaku życia. Iwanek sam się zląkł czy czasem, ręką mu gębę i gardło przycisnąwszy, nie udusił go.
Wniesiono skrępowanego do izby, nie mogąc się psa tuż biegnącego pozbyć, a że ręce miał związane i w drodze mu jeszcze Martyn, dla większego bezpieczeństwa, nogi skrępował, położyli go na ziemi, nie lękając się aby uszedł.
Jakób, widząc go tak nieruchomym, obawiał