Gdy się to działo, skrępowany, leżący na ziemi człowiek nie dawał znaków życia.
Jakób co najprędzéj zapalił świecę i drżąc cały, zbliżył się ku niemu.
Twarz była trupio blada, oczy miał zamknięte, usta na pół otwarte.
Stare psisko lizało mu ostygłe czoło.
Sam nie wiedząc jak omdlałego trzeźwić, Jakób począł go wodą oblewać, porozrzynał sznury, a z obawy wielkiéj śpieszył się, rzucał, postradał przytomność i chodził koło niego niezręcznie.
Chwytał i rzucał, tłukąc flaszki, garnki, nachylał się, badając oddech, wreszcie z małéj karafinki nalał w usta wódki omdlałemu i począł z całych sił piersi i skronie nacierać.
Pies, który nie odstępował leżącego, równy ze starym Jakóbem zdawał się brać udział w tych wysiłkach; naszczekiwał, skomlił, przysiadał, obwąchiwał głowę, nogą ramię poruszał, jakby chciał zbudzić... Twarz starego sługi była tak zmieniona wrażeniem, które na nim wywarł ten wypadek, tak zbladła, pomarszczona, jakby w chwili téj dziesięć lat życia mu przybyło. Z oczów płynęły łzy, po skroniach pot kroplisty.
Omdlały człek naostatek oddychać zaczął,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.