ciebie, dziecko ty moje najdroższe, omało życia nie pozbawił.
Co tu teraz poczynać! co my zrobimy! Królu mój. Jak się ty tu dostałeś? Matko Zbawiciela! Sen to, czy jawa!
Stary miotał się, za włosy chwytał — mówił jak nieprzytomny.
Karol oddychał ciężko, milcząc jeszcze, tylko oczy gorączką rozpalone biegały niespokojnie po izbie, padały na starca, zatrzymywały się na psie, który skomlał i przymykały znowu.
— Wody! wody! — wyjąknął cicho. Jakób zerwał się, biegnąc do wiadra, stojącego przy drzwiach, i podał mu kubek, który Karol chciwie wychylił.
Orzeźwiła go ona — dźwignął się i usiadł na łóżku.
Niespokojnie oglądał się ku drzwiom i oknom.
— Dzień już może? Świta! — odezwał się niewyraźnie. — Zobacz... ja muszę iść... muszę uciekać!
Jakób ręce załamał.
— Dokądże iść! na rany bozkie! — zawołał — dokąd? Tożeście nie po to przyszli do domu, aby z niego uciekać. Jakto iść... a pani? a Klarcia?
Wy, wy tu musicie pozostać!
Pomyślał trochę Jakób.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.