Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na pasiece, w chacie żywa dusza was nie wyszpieguje... Kryjówek w lesie jest dosyć... Ja was... ja was schowam...
Karol, nie odpowiadając, ręką wychudłą potarł czoło.
— Nie... nie! — począł mruczeć. — Dla mnie tu już miejsca niema! Głupim był, idąc tu... Nie wiedziałem co się stało, pytać nie śmiałem, myślałem, że wolną jest...
I zwracając się do starego, wyjęknął z boleścią:
— Powiedz! jakże ona zamąż wyjść mogła!
Zamyślony Jakób milczał długo.
— Albo ja wiem? — odparł w końcu. — Płakała ona i płacze. Bóg widzi, nie zapomniała o was, ale... kobiecisko biedne, przywieźli jéj urzędowe świadectwo, że was jakoby zabito... No! a Klarcia potrzebowała opiekuna... Boże! Boże. Ja im mówiłem wciąż — żyje, wierzyć mi nie chcieli.
Karol nie odpowiedział nic. Milczeli oba.
— Szczęśliważ z nim? — zapytał po chwili.
— Jakie to tam szczęście! — zamruczał Jakób — codzień łzami polewane. Człowiek niezły, ale gdzie jemu do was — i do niéj!
I znowu cisza zaległa w izdebce.
Karol dumał. Powtarzał w myśli rozmowę ich,