— Juściż gdzieś być musi. Szukać mi go zaraz!
Iwanek nie ruszając się z miejsca, zżymnął ramionami.
— Ja go już do dnia szukałem — rzekł — ale pan Jakób gdzieś poszli.
— Dokąd-że? na folwark?
— Nie mogę wiedzieć...
Bogusław zaczynał się niecierpliwić. Wejrzenie jego badawcze w twarzy Iwanka znajdowało wyraz jakiś zagadkowy — coś niby szyderskiego.
— Pod samym dworem, o trzy kroki od domu — zawołał pan — niewiedzieć jakie licho, ale nie psy tylko ludzie, kwiaty precz wygnietli, wyłamali!
Bystro spojrzał na parobczaka, który, nieumiejąc czy nie chcąc kłamać, oczy spuścił i zmięszał się. Korciło go, żeby był zmuszonym się wygadać. Uśmieszek zaledwie dojrzany zdradzał, że on coś wie o tém.
Bogusław zbliżył się do niego.
— Gadaj-że mi zaraz — krzyknął. — Wiesz, co było?
Iwanek, spodziewając się nagrody, a nie myśląc wcale kryć się ze swym udziałem w sprawie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.