Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

Na niebie nie było księżyca, ani gwiazd, powłoka szara, jednostajna okrywała je oponą ciężką i grubą.
Słowik z obowiązku nucił w krzaku tę pieśń stróża u kolebki, która jest śpiewem ojca i piastuna nie kochanka, choć dla nas miłosnemi brzmi dźwiękami.
Lecz i pieśń nie rozlegała się tak wesoło jak zwykle: odzywały się w niéj tęsknoty, troski, trwogi życia i bóle jego.
Wśród krajobrazu, którego szczegóły noc kradła, na równinie gajami poprzecinanéj, stał dwór szlachecki, jak zwykle, między dziedzińcem a ogrodem. O téj godzinie późnéj dwór już był na wpół uśpiony.
Z téj strony, z któréj go otaczało podwórze, oficyny i budowy gospodarskie — panowała cisza — wszystko zdawało się w śnie głębokim pogrążone.
Psy podwórzowe, pozwijane w kłębki, leżały w ganku i przy drzwiach sieni. W napół otwartém wnijściu do kuchni, spóźniona para — parobczak w siermiężce na jednę rękę wdzianéj i dziewczyna z fartuchem do ust podniesionym — szeptali coś jeszcze do siebie.