wyrwał się z ust starcowi i jękiem bolesnym zakończył.
Bogusław stał oczekując tłumaczenia — nadaremnie. Żal mu już było obwinionego, i zaczynał się go obawiać.
Jakób, rozmyśliwszy się, po chwili mruczeć począł, nie podnosząc oczów.
— Uciekł. Winienem! Róbcie ze mną co chcecie! Oddajcie do sądu. Kaźńcie jak się wam podoba. Winienem. Zaspałem, rozplątał sznury i wyszedł po cichu... Poszedłem gonić za nim... nie napędziłem go... przepadł. Róbcie ze mną co chcecie... — Raz jeszcze powtórzył — róbcie co chcecie — i padł na łóżko.
Głos drżący, urywany, jękliwy, którym wymówił te słowa, rezygnacya w nim brzmiąca, nie dopuszczały już ani dalszego badania, ani dłuższéj rozmowy.
Gniewny pan wyszedł drzwiami stukając.
We dworze przez cały wieczór rozprawiano o złodzieju, o Jakóbie, o tajemniczém tém zdarzeniu. Znano starego sługę, że jemu się z rąk wymknąć nie było łatwo, że nie zasypiał, ani się opuszczał; — nie pojmował nikt ucieczki złodzieja.
Niektórzy posądzali Jakóba o pijaństwo, ale nie upijał się przecie nigdy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.